Pójdz za mną

Home »  Pójdz za mną

Leon Hirsch 18.X.1917 – 25.II. 1941

Świetlany promień

U schyłku Szwajcarii Kaszubskiej, a u stóp niebieskich wód Bałtyku leży starodawna miejscowość Wielki Kack. Kilkuwiekowe osiedle stanęło przerażone przed rozmachem młodziutkiej Gdyni. „proszę księdza, wyznał tamtejszy proboszcz, dzisiejsza Gdynia, to były teren tutejszej parafii”. W Gdyni tętni dzi s życie, gwar i świst syren okrętowych wciska się wszędzie.

A w Wielkim Kacku spokój, cisza… Ludzie żyją duchem dawnych czasów.

xxxxxxx

Jest dzień osiemnastego października 1917 r. Jesień. Na niebie ciężkie przesuwają się chmury. Ludzie jakoś posępni. Słyszy się tylko o wojnie. Ile to każdy dzień przynosi ofiar.

W skromnej rodzinie Hirschów za to inny nastrój. Tutaj ujrzało światło dzienne ósme dzieciętych szczęśliwych rodziców.

Ojciec jest murarzem, pracuje ciężko aby wyżywić tak liczną gromadkę. Znana jest jego pracowitość i biegłość w zawodzie, dlatego pracy mu nie brakuje.

Matka skromna, ale światła niewiasta. Z domu Ritzówna. Bardzo uzdolniona. Ona to właśnie miała przekazać swe zdolności które dziś pieści i okrywa pierwszymi matczynymi pocałunkami. Dziecię otrzymuje na chrzcie imię Leon .

Marzeniem matki było , jak wyznaje jej córka, by Bóg z jej dzieci powołał kogoś na kapłana. Bóg uczynił zadość pragnieniom matki. Chociaż na swój sposób.

Pójdz za mną !

Mały Leoś rósł.

W licznym gronie rodzeństwa był najmłodszym, przez co może z natury rzeczy doznawał specjalnych względów matki. Skoro wyszczebiotał pierwsze słowo Mamo, Tato, Bozia.

Słyszy jak matka mu powtarza Ojcze nasz, potem Zdrowaś Maryjo i Aniele Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój. Łatwo wchłaniała pamięć Leosia usłyszane słowa.

Leoś jest grzeczny. Ale jakiś inny od tylu rówieśników. Nie biega po ulicy. Chętnie bawi się sam i to z książkami. Nieraz słyszy ostre słowa od rodzeństwa, ale to nic. On chce się uczyć.

Przychodzi wrzesień 1923 roku. Leoś idzie do szkoły. Nareszcie spełniły się jego pragnienia. Może się uczyć. Matka bacznie czuwa nad swym najmłodszym synkiem. Jednak nie miała dużo trudności, bo Leoś stroni od podejrzanych kolegów. Nie lubi bawić się zbyt długo. Jest ciągle czymś zajęty.

Nadchodzi dzień pierwszej Komunii Św. Jezus Przyjaciel dzieci zamieszkuje w sercu dziecka, w którym upodobał sobie. Leon myśli , nikomu się nie zwierza. Aż tu na lekcji religii padają słowa z ust świątobliwego ks. proboszcza Siega: „ Chłopcy, a może z was chciałby ktoś zostać księdzem?” Tak. Leon zostanie księdzem. Słyszał już o misjonarzach. Przeto i nim chce być. Księdzem misjonarzem. „ Pójdz za mną”, rzekł Jezus i Leon poszedł.

Teraz zwierza się ze swym zamiarem z drżeniem serca swej matce, potem ojcu.Otrzymuje pozwolenie, spełniły się pragnienia matki. Jej najmłodszy syn chce zostać księdzem. Jeśli tak

To uczyni wszystko aby mu pomóc. I pomaga, ale na pierwszym miejscu nie zapomina o modlitwie w intencji Syna.

Mijają lata

Matka dziś jest specjalnie czymś zajęta. Liczy i porządkuje wyprawę dla Leosia, wszak jutro ma opuścić dom rodzinny. Ma pójść, bo Pan woła.

Jest ranek, wczesny ranek sierpniowy. W rodzinie Hirschów wszyscy czuwają. Wgłębi serca matki nurtuje radość, chociaż jest ono targane i bólem. Syn idzie na księdza misjonarza, to powód do radości, a równocześnie się żegna, to wyciska łzy. Leon już gotowy.Jest spokojny. Wie czego chce. Podchodzi do kropielniczki – żegna się wodą święconą. Na czole ojca , matki składa pocałunek pożegnalny. Później uściski z rodzeństwem i dalej….

Do stacji tylko parę kroków. Nadjeżdża zdyszany parowóz z warkoczem wagonów.

Pa pa, żegnajcie . Żegnaj wiosko rodzinna….

W Górnej Grupie już spora grupka roześmianych chłopaków zawiera znajomości. Wszak idą do wspólnego celu. Swieci im w słońcu na górze sterczący dom św. Józefa. Tam będzie ich mieszkanie, na najbliższe osiem lat. Wita ich Ojciec Prefekt. Tutaj w to środowisko zapaleńców w Chrystusa dostał się i nasz Leoś.

Szkoda, że nie zachowały się żadne jego listy ani z tego czasu jaki póżniejszego. Jednak , jak wyznaje jego siostra Anna, pisał regularnie co dwa tygodnie. W listach wyrażał swe zadowolenie . I zapewniał , że trudności w nauce nie ma żadnej. Rzeczywiście był bardzo zdolny, jakwyznają jego nauczyciele ( o.Kilian, o.Józef).

Mija rok i Leoś jedzie na wakacje. Teraz jako uczeń seminarium misyjnego nie zapomina o dobrym przykładzie. „ Po powrocie z kościoła zatapiał się w książkach.Stronił od kolegow. Mówił mało . Odpowiadał tylko grzecznie na stawione pytania.Nie interesowały go sprawy światowe. Był zawsze czymś zajęty” Tak określiła pobyt Leosia na wakacjach wspomniana już jego siostra Anna.

Biegną lata . Nasz przyszły misjonarz poważnieje. Wiedzę szkoły średniej posiadł solidną.

Wykorzystał naprawdę swe zdolności. Rok 1939 . W Górnej Grupie w gronie 21 Leon staje do egzaminu dojrzałości. Wszystko idzie jak z płatka. Egzamin zdaje z wyróżnieniem.. W ogóle wszyscy absolwenci byli b. dobrze przygotowani do egzaminów. ( Zakład św. Józefa w Górnej Grupie cieszył się wówczas przywilejem praw państwowych i opinią jednego z najlepszych gimnazjów Kuratorium Pomorskiego).

Jeszcze trochę radości z dokonanego dzieła wśród rówieśników i dalej do domu na wakacje.

Tym razem już po raz ostatni. Chwile zasłużonego odpoczynku mijają szybko. Wszędzie panuje jakieś podniecenie. Każdy mówi tylko o wojnie. Rodzina odradza Leosiowi aby nie pojechał, gdyż wszystko jest tak niepewne. „ Mamo skoro tylko się tam dostanę, wtedy wszystko będzie dobrze. Ja muszę pojechać”

Ostatnie uściski. Łzy w oczach najbliższych i odjazd. Tym razem na zawsze. Doprawdy na zawsze.

Już blisko

Zbliżył się termin odjazdu. Pa,pa domku rodzinny. Leon umówił się listownie ze swym kolegą , obecnym o. Seydą kiedy wjadą. Seyda daje słowo , że pojedzie chociaż zaczyna ię robić naprawdę poważnie. Wszędzie ostre pogotowie.Słowo przyrzeczone trzeba dotrzymać. Przeto jedzie. Przychodzi stacja Wielki Kack, a tu Leosia nie ma. Może w Laskowicach się z nim spotkam, myśli o. Seyda. Ale gdzież tam. Tymczasem Leoś wyjechał już jeden dzień prędzej jak się umówił. I to nie przez Gdańsk, Laskowice, ale Kościerzynę, Bydgoszcz.Więc dwaj przyjaciele odbywali podróż oddzielnie, chociaż świtał im wspólny cel podróży – Chludowo. O. Seyda przyjeżd za do Chludowa a Leosia jeszcze nie ma.Nie może być już mowy o jakimś gromadnym przyjezdzie, ale co pewien czas jeden lub dwóch się zgłaszało. Wreście zebrała się ich nieściśliwa trzynastka.

Wszyscy młodzieńcy pełni werwy i życia. Przyszli aby wdziać sutannę i boży wieść żywot, atu każ im kopać schron przeciwlotniczy. Kazali, więc chłopcy kopią z humorem. Napracowali się , bo trzeba było ziemię wyrzucić na 4 m.

O Rektor Mzyk kazał piekarzowi w wiosce napiec kilka worków sucharków, aby każdy mógł żywić swego „konika”, w romantycznej przygodzie , która miała niebawem ich spotkać.

xxxxxxxxx

Już blisko zdawał się być celu.Bo przecież za parę dni przywdzieje sutannę zakonną.

Tę szatę tak od dawna upragnioną.Zostaje nowicjuszem. I jeszcze parę latek, a zostanie misjonarzem. Tymczasem rzeczywiście był blisko celu, może bliżej niż się tego spodziewał, tylko bardziej zasadniczego, bo do wieczności.

xxxxxxxxxxx

Leon wraz z mieszkańcami św. Stanisława Kostki opuszcza Chludowo i ucieka pod Warszawę. Po co ? Po to, aby się nacierpieć i doznać przykrości wojny, jak wyznaje uczestnik tej romantycznej wyprawy. Wyruszyli w czwartek w kierunku Poznania. Potem do Sworzec, Wrześnię Konin, Koło. Tutaj zawracają się w kierunku Kutna i tak doszli do Żychlina.

Był 16 września 1939 . Nie było już teraz mowy o zespołowym marszu, przeto podzielili się grupkami, a nadto dla większej ostrożności maszerowali nocami, a spali w ciągu dnia. Cała ta wyprawa w „nieznane” trwała 3 tygodnie. Potem grupkami zaczęli wracać do św. Stanisława. Gdy już mniej więcej wszyscy byli zebrani rozpoczęli trzydniowe rekolekcje przed obłóczynami.

Leoś został obłuczony w pożyczonej sutannie, bo jego bagaż zaginął w drodze. O. Seyda opowiada, że Leoś , chociaz był bardzo wysoki, otrzymał sutannę krótką, coś poniżej kolan. Obłóczyny przyjmował o. Mzyk. I tak rozpoczęło się mniej więcej normalne życie dla Leosia. Modlitwa i praca to dwa skrzydła którymi chciał ie teraz szybko wznosić do Świętości.

Ale w powietrzu zawisła już nowa chmura, nowy cios.

Ostatni etap

Krótko przed gwiazdką nasza garstka odprawia swe normalne dziesięciodniowe rekolekcje. Boże Narodzenie wypadło skromnie, ale miło, wszak Boża Dziecina mieszkała w tych kryształowych sercach, a to wystarcza do szczęścia.

Przychodzi dzień 25.01.1940 roku. Mieszkańcy św. Stanisława zostali aresztowani. Przywieziono księży z okolicy. Zabroniono opuszczać teren klasztoru. Nieznośna sytuacja trwała aż do 22.05.1940 r. Leoś wraz z innymi klerykami zostaje wywieziony do Dachau, potem Gusen.

Tu wskutek kopnięcia prze przewodniczącego komanda, zaczęła się choroba nogi. Zraniona noga pozostała bez opatrunku i bez opieki lekarskiej. Ztego wywiązała się flegmona, która była ostateczna przyczyną jego śmierci. Dnia 8.XII . 1940 roku przeniesiono go z innymi księżmi do Dachau. W styczniu został przyjęty na rewir, krótko potem dnia 25 lutego 1941 r zmarł na rewirze obozowym.

xxxxxxxxx

Zgasło jedno życie więcej, które dla hitlerowskiego okupanta było numerem, ale w oczach Boga to świeżo rozkwitła róża, którą śmierć zcięła, aby odtąd już w wieczności u stóp Baranka rozsiewać woń miłości i stać jako świadek ofiary

o. Seyda

Comments are closed.

BizStudio by Sketch Themes